W centrum Wrzeszcza wciąż jeszcze są miejsca niezagospodarowane albo zagospodarowane tymczasowo. Od dekad w różnych punktach utrzymuje się prowizorka, która – co tu dużo mówić – przynosi wstyd dzielnicy. Jednym z takich miejsc jest skwerek przy skrzyżowaniu ul. Waryńskiego z al. Grunwaldzką, o którym ostatnio znów robi się głośno. Otóż w sierpniu ma tam stanąć pomnik Anny Walentynowicz, zaś stworzony przez mieszkańców plan zagospodarowania tego miejsca najwyraźniej pójdzie do kosza. Zacznijmy jednak od początku.
Dla okolicznych mieszkańców skwerek ów jest czymś tak oczywistym, że może się wydawać przestrzenią zagospodarowaną w ten sposób celowo. A wcale tak nie jest. Otóż placyk ten jest ofiarą ostatniej wojny oraz przestrzelonych ambicji projektantów Grunwaldzkiej Dzielnicy Mieszkaniowej (GDM), realizowanej w ramach Planu 6-letniego inwestycji, będącej naszą lokalną odpowiedzią na warszawski MDM.
Przed wiosną 1945 roku obie strony Brunshöferweg (ul. Waryńskiego) na interesującym nas odcinku zabudowane były kamienicami, podobnie było w przypadku interesującego nas fragmentu Adolf-Hitler-Strasse (al. Grunwaldzka).
Podczas tzw. wyzwalania Gdańska kamienice najprawdopodobniej spłonęły. Pod koniec lat 40. spalone budynki po wschodniej stronie al. Grunwaldzkiej rozebrano, robiąc miejsce na nową jezdnię; rozebrano także ruiny przy ul. Waryńskiego (wówczas nazywanej ul.Libermana). Przygotowywane wówczas plany GDM-u zakładały powstanie wzorcowego osiedla socjalistycznego, symbolizującego m.in. ostateczne zwycięstwo komunizmu nad kapitalizmem. Wśród całego katalogu obiektów nowej dzielnicy planowano m.in. opisany przeze mnie w zeszłym roku wieżowiec, dom kultury, teatr, wielki hotel oraz kino. To ostatnie – na naszym skwerku właśnie.
Budynek miał stać równolegle do ulicy, ale w pewnym oddaleniu od linii powstającej wtedy zabudowy al. Grunwaldzkiej. W ten sposób wejście do socrealistycznego gmachu podkreślono by niewielkim placykiem. Z różnych jednak względów GDM-u nie dokończono, rezygnując z planów kosztownych wyburzeń i wznoszenia reprezentacyjnych gmachów. Powstała praktycznie wyłącznie mieszkaniówka – a i ta tylko częściowo. Po obu stronach naszego placyku powstały charakterystyczne socrealistyczne bloki – w tym od strony południowej przez wiele lat działała Kawiarnia „Morska” (w ostatnich latach funkcjonowała tam chińska restauracja Shanghai). Plac niedoszłej budowy kina zamieniono w skwerek, na którym przez pewien czas funkcjonowały stragany.
Zdaje się, że w latach 60. ubiegłego wieku przy wschodniej krawędzi placu postawiono klockowaty budynek mieszkalny ze sklepami w przyziemiu (oznaczony jako ul. Waryńskiego 2). Po roku 1990 część placu zamieniono na naziemny parking strzeżony, postawiono także charakterystyczne drewniane budy, w których działać zaczęły – i działają wciąż – prywatne sklepy. Skwerek od lat jest zaniedbany, płyty chodnikowe i schody – wypaczone. Miejsce służy za psią toaletę i miejsce zgromadzeń okolicznych amatorów piwa pod chmurką. Jednym słowem: rozpacz w centrum metropolii.
W ostatnich latach coś się jednak ruszyło. Mieszkańcy tej okolicy dwukrotnie podjęli próbę zagospodarowania skwerku, projektując miejsce do wypoczynku i sąsiedzkiej integracji, zapraszające m.in. stołami do szachów, małym placem zabaw, centralnym placykiem „do zebrań”, stojakiem dla rowerów oraz zrewitalizowaną zielenią. Niestety, w 2011 roku zabrakło na tę inwestycję pieniędzy, nie udało się także zrealizować jej ze środków z Budżetu Obywatelskiego na rok 2014. Niemniej jednak powstał dobry projekt, który można by zrealizować ku większemu pożytkowi wszystkich.
Ale raczej się go nie zrealizuje.
Otóż jak już wspomniałem na początku, na skwerku niebawem ma stanąć pomnik Anny Walentynowicz. Forsuje się przy tym koncepcję Stowarzyszenia Godność, inicjatora budowy pomnika, który kompletnie zignorował wypracowany przez mieszkańców projekt zagospodarowania placyku. Na cokole stanie sztampowy pomnik, plac się jako tako uporządkuje i tyle. Zamiast relaksu i sąsiedzkiej integracji będą znicze, rocznicowe apele i modły pod oknami. Kilka dni temu radna Dzielnicy Wrzeszcz Górny, Lidka Makowska, skomentowała tę sytuację na facebookowej stronie Rady: „Moją niezgodę budzi marnowanie obywatelskiego zaangażowania gdańszczan i gdańszczanek oraz nietraktowanie miejskich skwerów w Gdańsku w kategoriach dobra wspólnego. Skwer im. Anny Walentynowicz to przestrzeń publiczna, a nie prywatne mauzoleum rodziny i sympatyków Anny Walentynowicz.” Podpisuję się pod tym obiema rękami.
W Gdańsku – i szerzej: w całej Polsce – trwa swoisty festiwal politycznej poprawności à rebours, który objawia się namiętnym papieżowaniem i ipeenowaniem przestrzeni publicznej. Kilka przykładów z ostatnich dwóch lat: wrzeszczański fragment tzw. Trasy Słowackiego (orientacyjnie: odcinek od ul. Trawki do ul. Hynka) jesienią 2013 roku ochrzczono aleją Żołnierzy Wyklętych, w czerwcu 2014 roku opisywany tu placyk nazwano imieniem Anny Walentynowicz, a w kwietniu br. Nowa Wałowa stała się oficjalnie ul. ks. Jerzego Popiełuszki. Uprzedzając hejty doprecyzuję: nie, nie odmawiam wyżej wymienionym prawa do upamiętnienia, wątpliwości budzi jedynie jego skala i forma, oraz fakt, iż niebranie pod uwagę ewentualnego zdania mieszkańców stoi w sprzeczności z ideałami, za które upamiętnieni rzekomo walczyli.
Smuci mnie i wkurza zarazem fakt, iż zapomniany skwerek mógł zyskać nowe życie i nabrać miastotwórczej funkcji, a tymczasem zostanie przyozdobiony kolejnym nijakim pomnikiem, wokół którego od święta odbywać się będą bogoojczyźniane zgromadzenia, a na co dzień swoje potrzeby fizjologiczne wciąż będą załatwiać okoliczni pijaczkowie.
Ten pomnik budzi mój wewnętrzny bunt. Tablica pamiątkowa na murze domu wystarczyłaby.
…i tablica zresztą już jest – i to w zupełności wystarczy, tym bardziej, że Annę Walentynowicz upamiętnia teraz także sama nazwa skwerku. Ale skoro jest silne lobby, to będzie i pomnik – a jeśli mieszkańcom się to nie podoba, to mogą sobie co najwyżej chodzić gdzie indziej…
Pięknie napisane.. trudno się nie zgodzić.
A ja się popłakałam jak zobaczyłam te tony betonu!!! Totalnie bez sensu, kto wpada na takie pomysły? Jest tablica i było dobrze i z szacunkiem odnoszę się do Pani Anny Walentynowicz, ale pomnik również budzi u mnie bunt!!!
A według mnie Pani Anna zasługuje na pomnik, a miejsce jest idealne. Skwer tuż obok jej mieszkania.
Nie twierdzę, że nie zasługuje – jedynie zwracam uwagę na sposób, w jaki do jego postawienia doprowadzono i wyrażam wątpliwość, czy przyjęta forma upamiętnienia jest odpowiednia.
Pingback: „Walentynowicz. Anna szuka raju” – kilka uwag na marginesie | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego
Pingback: 3 pocztówkowe cymelia z aukcji internetowych | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego