Od lat mówiło się o likwidacji osiedla przy ul. Nad stawem we Wrzeszczu, nazywanym Indiańską Wioską, ale jakoś nikt w to szczególnie nie wierzył, a najmniej chyba sami mieszkańcy, którzy przez dekady zdążyli się tam nieźle zadomowić. Zmieniło się to dopiero w ostatnich kilku latach, kiedy okolice wrzeszczańskiego dworca zamieniono w wielki plac budowy.
Ale zacznijmy od początku.
Zespół kilkunastu parterowych domków szachulcowych zbudowano w latach 1918-1919. Miały to być koszary dla działającej na pobliskim lotnisku (dziś dzielnica Zaspa) szkoły pilotów, stąd nazywano je Fliegerkaserne (dosł.: Koszary lotników). Jednak w trakcie budowy okazało się, że Gdańsk zostanie zdemilitaryzowanym Wolnym Miastem. Wojsko ukończyło więc inwestycję i od razu sprzedało ją miastu, które z kolei przeznaczyło budynki na potrzeby „zwykłej”, cywilnej ludności. W niedoszłych koszarach zamieszkali głównie robotnicy; po roku 1945 niemieckojęzycznych w większości mieszkańców zastąpili głównie przesiedleńcy z Wileńszczyzny.
Przez dekady jednak charakter okolicy nie zmienił się prawie wcale.
Można by literacko określić to miejsce jako leżące poza czasem; ni to wieś, ni miasto, zatopione w wielkomiejskości nibyidylliczne niewiadomoco. Parterowe domki z dużymi ogrodami, piaszczyste uliczki, klatki z ptactwem, warzywniki – a po sąsiedzku ruchliwa linia kolejowa, zakłady przemysłowe… Domyślam się jednak, że codzienność nie była tak idylliczna. Część mieszkańców indiańskiej wioski wyprowadza się z niej z ulgą: stan techniczny budynków do najlepszych nie należy (chociaż gołym okiem widać, że mieszkańcy o te budynki w miarę możliwości dbali), zaś wspomniana linia kolejowa oraz jeszcze bardziej ruchliwa ulica Kościuszki generują spory hałas. Zresztą indiańskiej wioski nie chroniło żadne prawo: ani plan zagospodarowania przestrzennego, ani wpisanie do rejestru i ewidencji zabytków, czyli formalnie wszystko jest w porządku.
Sprawa nie daje mi jednak spokoju. Niby Indiańska Wioska to nie Beverly Hills, a jej mieszkańcy to nie Aborygeni. Część z nich zostanie przeniesiona do nowych mieszkań na Zakoniczynie – czy osiedle leżące dwa rzuty beretem od obwodnicy jest rzeczywiście lepsze od nibywioski w – co by nie mówić – centrum Wrzeszcza? Co z rodzinami, które zamieszkiwały wioskę przez zasiedzenie, bez umów, a które w związku z tym nie mają prawa do lokalu komunalnego i trafią do lokali socjalnych (czytaj: starych ruder) lub „pomieszczeń tymczasowych” (czytaj: kontenerów)? Co z tak, zdawałoby się, trywialną rzeczą, jak więzi sąsiedzkie? Co z ludźmi starymi, którzy mieszkali tam niejednokrotnie od 1945 roku? Co z samymi budynkami, z detalami, elementami wyposażenia? Tak specyficzna pamiątka po pionierskich czasach gdańskiego lotnictwa aż prosi się o jakiekolwiek zachowanie. Piotr Dwojacki z Rady Dzielnicy Dolny Wrzeszcz słusznie apelował o umożliwienie wymontowania i zachowania ciekawych, historycznych detali, np. oryginalnych tabliczek, elementów oznakowania, drzwi, klamek. Ale wygląda na to, że wszystko trafi na Szadółki, a co lepsze kąski dzięki pomysłowości kilku spryciarzy – na Allegro. Rozumiem, że tak już jest, że stare – i wysłużone – musi zrobić miejsce nowemu. Nie jęczałbym, gdyby to nowe było lepsze od starego, gdyby w miejscu indiańskiej wioski powstała wartościowa zabudowa mieszkalna, tereny rekreacyjne lub cokolwiek podobnego, co w rachunku zysków i strat wyszło by dzielnicy na plus. Czegoś takiego jednak nie widzę. Indiańska Wioska zostanie zrównana z ziemią, a jej mieszkańcy przesiedleni tylko po to, by zrobić miejsce na drogę dojazdową do nowego (trzeciego w dzielnicy!) centrum handlowego i sąsiadującego z nim hotelu. Zamiast wiekowych chałupek będzie więc huk i hałas, spaliny i smród. Przypomnijmy: wcześniej na potrzeby owego centrum handlowego (szumnie i iście po prowincjonalnemu nazwanego Galerią Metropolia) osuszono i zasypano staw browarny, samą Strzyżę zresztą też wciąż się przesuwa i wpuszcza w betonowe kanały (w cywilizowanej Europie zabetonowane niegdyś rzeki i potoki się odkrywa…). Dodatkowo ulica Nad Stawem zostanie połączona z ulicami Kościuszki oraz Hynka, a ul. Kilińskiego – niezgodnie z prawem lokalnym – poszerzona do trzech pasów ruchu.
Nie podpisuję się pod takim rozwojem, bo to żaden rozwój. Nasze miasto coraz mniej jest dla ludzi, a coraz bardziej dla samochodów. Monstrualne biurowce, monstrualne centra handlowe co 500 metrów i na wpół dzika deweloperka – takie będzie dziedzictwo naszych czasów.
Więcej o historii Indiańskiej Wioski przeczytacie oczywiście w napisanej przeze mnie we współpracy z Janem Danilukiem książce Dolny Wrzeszcz i Zaspa, a także w tekście Jana, opublikowanym na iBedekerze.
Więcej informacji o prowadzonych we Wrzeszczu inwestycjach znajdziecie tutaj: Gazeta Wyborcza, Trójmiasto.pl 1, Trójmiasto.pl 2
Z tego co mi wiadomo, to część desek i kantówek z rozbiórki trafiła do Bramy Nizinnej. Będzie najprawdopodobniej elementem konstrukcyjnym antresoli w dużej sali.
Pingback: Wrzeszcz z lotu ptaka na zdjęciu sprzed wieku | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego
Pingback: Jak bardzo zmienił się Wrzeszcz w ostatnich latach? - Wrzeszcz Jarka Wasielewskiego