Latem do sprzedaży trafiło dzieło zapełniające istotną lukę w naszej wiedzy o historii Gdańska. Piotr Perkowski – względnie młody pracownik naukowy Wydziału Historycznego Uniwersytetu Gdańskiego – podjął się napisania książki traktującej o życiu codziennym w powojennym Gdańsku.
Uwagę czytelnika przykuwa praktycznie od pierwszej strony, bardzo sprawnie ukazując atmosferę psychologiczną, panującą w Gdańsku po jego zdobyciu przez Armię Czerwoną oraz następującą później trudną interakcję ludności napływającej z ludnością miejscową. W dalszych rozdziałach pisze m.in. o kradzieżach z transportów UNRRY, o doprowadzającym do społecznych patologii urzędowym dokwaterowaniu (zagęszczaniu) ludności, przypomina politykę wysiedleń „elementu zbędnego” na mocy specjalnych przepisów meldunkowych dla strefy nadgranicznej, opisuje przypadki społecznej paniki związanej z plotkami o wybuchu kolejnego światowego konfliktu zbrojnego, przedstawia patenty pozwalające szybciej uzyskać mieszkanie spółdzielcze w latach 60.
Sięgałem po tę książkę z niepokojem – wydawało mi się, że autor wyznaczył sobie zbyt ambitny cel i najprawdopodobniej poległ. Bardzo się cieszę, że moje obawy się nie sprawdziły. W przeciwieństwie do większości historyków Perkowski nie boi się socjologii czy psychologii, dzięki czemu napisał iście „anglosaską” książkę historyczną. I dobrze, tradycyjne chronologiczno-faktograficzne podejście w tym przypadku zupełnie nie zdałoby egzaminu. Autor zdołał tu oddać całą złożoność opisywanych czasów i sytuacji, przedstawiając je na szerszym – ogólnopolskim – tle i prezentując prawdziwe bogactwo faktów i wniosków, niejednokrotnie podważających pewne popularne w ostatnich latach wyobrażenia. Pisze np. o tym, że do niesławnych gwałtów i szabru wiosną 1945 roku przyłączali się także napływowi Polacy, albo że w pierwszych powojennych latach katolickie uroczystości stanowiły część oficjalnego programu obchodów komunistycznych świąt 1 maja czy 22 lipca i że uczestniczyli w nich partyjni dygnitarze, na czele z Bierutem.
Mam jednak do całości zasadniczą uwagę metodologiczną. Znaczną częścią materiału źródłowego, na którym autor oparł swoją pracę, są relacje mieszkańców miasta, którzy pamiętają tamte czasy. Jest to źródło niezwykle cenne i, jak się zdaje, jak dotąd nie wykorzystane na tak dużą skalę. Skąd jednak te relacje pochodzą? Kto i kiedy je spisał? Tego się z książki nie dowiemy – autor chroni swoje źródła niczym reporter śledczy.
Poza tym w książce sporo jest, niestety, błędów i przekłamań. Oto przykłady z mojego tylko podwórka: dzielnica Wrzeszcz graniczy z Nowym Portem (s. 53), wagony z wysiedlanymi po wojnie Niemcami wyruszały do Niemiec prosto z obozu w Narwiku (s. 53-54), sam Narwik zaś to „osiedle baraków w Nowym Porcie, wybudowane na potrzeby stoczniowców i pracowników portu w czasie okupacji” (s. 265). Poza tym w Gdańsku zamiast Letnicy mamy Letniewo (s. 265, 331), a zamiast Starego i Głównego Miasta – Starówkę (s.: 304, 306, 327, 330, 336). Z kolei oczyszczalnia na Zaspie powstała w latach 60. (s. 333). Domyślam się, że podobnych kwiatków dotyczących innych dzielnic Gdańska jest więcej. Przy okazji: zupełnie nie rozumiem – i nie potrafię wybaczyć – konsekwentnego przekręcania mojego nazwiska w przypisach…
Podsumowując powyższe: w warstwie socjologicznej i narracyjnej książka jest bardzo dobra, w warstwie historycznej są istotne niedoskonałości, natomiast nad znajomością topografii i toponomastyki miasta autor musi jeszcze popracować.
Piotr Perkowski „Gdańsk – miasto od nowa”, Gdańsk 2013
„Skąd jednak te relacje pochodzą? Kto i kiedy je spisał? Tego się z książki nie dowiemy – autor chroni swoje źródła niczym reporter śledczy. „
Nie wiem dlaczego, pomyślałem, że mogły być zmyślone ….
Właśnie o to mi chodzi – jako czytelnik masz pełne prawo podejrzewać o to autora…
oj ..szczegółowo przeczytałam tę opinię i jestem zdania, że Polak to zawsze ma ale…czyli nigdy nikomu nie przyzna racji ..bo sam ją ma !
Jestem mieszkanką Wrzeszcza od 53 lat..no i skoro źródłem opisu tych faktów są zwykli ludzie to i mowa potoczna..sama znałam Letniewo pod tą właśnie nazwą…Starówka..to przecież też potoczna mowa .fajnie , że autor wykorzystał potoczną mowę bo to czyni dzieło autentycznym i chętnie ją przeczytam.
Po to historyk jest historykiem, a nie dziennikarzem czy literatem, żeby w sytuacji, gdy „mowa potoczna” w przytaczanym cytacie jest błędna i ahistoryczna, dodawać komentarz korygujący/wyjaśniający. Autor tej publikacji nie tylko tego nie robi, ale i sam posługuje się błędnymi określeniami, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Co oznacza, że źle odrobił lekcje.
Nigdy nikomu nie przyznam racji, jeżeli posługuje się błędnymi nazwami (Letniewo, Starówka) – i nie ma to nic wspólnego z faktem, że jestem Polakiem. Błąd to błąd.
„Skąd jednak te relacje pochodzą? Kto i kiedy je spisał? Tego się z książki nie dowiemy – autor chroni swoje źródła niczym reporter śledczy.”
??? Przed napisaniem recenzji warto przeczytać całą książkę. 😛
Informacja o wywiadach – s. 13, szczegółowy przypis na ich temat: s. 364-365. Jest tam info skąd pochodzą relacje oraz kto i kiedy je spisał. 🙂
Dziękuję za radę, ale przeczytałem tę książkę od deski do deski – inaczej nie pisałbym o niej. Proszę za to o czytanie ze zrozumieniem 😉
Na wskazanej stronie 13. autor pisze, że jednym ze źródeł wykorzystanych w książce jest „ponad sto wywiadów przeprowadzonych z mieszkańcami Gdańska w latach 1945-1970”, zaś w przypisie, do którego odsyła, mamy obszerną dygresję o wartości świadectw mówionych (skądinąd ciekawą, ale nie o to chodzi). Dopiero potem autor wspomina, że wywiady kilka lat temu przeprowadzali jego studenci (w tym kierunku kulturoznawstwo), a ich rozmówcami byli członkowie własnych rodzin, do tego były to ankiety anonimowe, a „wszystkie [one] znajdują się w posiadaniu autora tej książki”. Czyli ujmując rzecz najprościej materiały zbierali studenci (także kulturoznawstwa) na niereprezentatywnej (!) próbce mieszkańców Gdańska, do tego próbce anonimowej (jak w wywiadzie socjologicznym, a nie historycznym!), zaś wszystko i tak jest nieweryfikowalne (!), bo autor zamknął to w swojej szafie. (Postawiłem wykrzykniki po kluczowych wyrażeniach dla łatwiejszego zrozumienia treści).
Przecież takie zarzuty można wysnuć jeśli chodzi o każde badanie oparte na wywiadach. Jawni rozmówcy to mogą być osoby publiczne, a nie mieszkańcy opowiadający o prywatnym życiu! Miały być podane ich nazwiska?
Zarzut niereprezentatywności w stosunku do badań jakościowych jest zaś zupełnie absurdalny. Są to z reguły badania prowadzone na niewielkich próbach, więc nawet losowanie kilkudziesięciu osób niewiele by tu zmieniło. Nie taki też jest cel badań jakościowych, ale to przecież oczywiste, więc skąd taki zarzut? Dodajmy, że te wywiady są tylko uzupełnieniem, a nie osią książki i głównym materiałem.
Takie zarzuty można – i należy – formułować, jeśli mamy do czynienia z pracą historyczną, a nie socjologiczną. I tak jest w tym przypadku.
Od rzetelnego historyka wymagam weryfikowalności podawanych informacji.
Co do reprezentatywności, to nie chodzi mi o liczbę badanych, lecz – nazwijmy to – o ich przekrój społeczny. Skoro dzieci/wnuki/krewni ankietowanych studiują, to można przyjąć, że dominują wśród nich osoby z jakimś wykształceniem, obyciem itd., i że raczej nie znajdziemy osób np. niewykształconych czy z marginesu.
„Skoro dzieci/wnuki/krewni ankietowanych studiują, to można przyjąć, że dominują wśród nich osoby z jakimś wykształceniem, obyciem itd., i że raczej nie znajdziemy osób np. niewykształconych czy z marginesu.”
Naprawdę studiujący krewny czy wnuk jest gwarantem tego, że samemu też się jest wykształconym? Mało jest studiujących dzieci osób bez wyższego wykształcenia? A co dopiero wnuki i dziadkowie, który mieli o wiele bardziej ograniczone możliwości!
Zawiść to złe uczucie, zwłaszcza, gdy zamiast motywować do własnej pracy prowadzi do wymyślania zarzutów na siłę.
Pozdrawiam. 🙂
Gwarantem nie jest, ale zwiększa prawdopodobieństwo.
Wytykanie błędów metodologicznych nie ma nic wspólnego z zawiścią. Z tego, co wiem, to mądrzejsi ode mnie koledzy p. Perkowskiego mają wobec tej pracy podobne zarzuty.
Książka jest znakomita i wypełnia gigantyczną lukę w tym sensie, że świetnie się przyczynia do kształtowania samoświadomości dzisiejszych gdańszczan: kim byli ich dziadkowie i rodzice, którzy tu osiedli po wojnie i jak kształtowało się oblicze społeczne miasta. Nie za darmo i nieprzypadkowo dostała Nagrodę Historyczną POLITYKI za rok 2013: http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1579487,2,nagrody-historyczne-polityki-2014-przyznane.read
Zgadzam się, jest bardzo dobra i wypełnia istotną lukę. Pozwoliłem sobie jednak zauważyć, że mimo to ma istotne braki.
Aha, i jeszcze jedno: troche mnie dziwi kwaśny ton tej recenzji. Zastrzeżenia metodologiczne wydają się raczej, er, małostkowe w porównaniu z jakością książki, jej epickim oddechem, i tym, ze się czytelnikowi niebędącemu historykiem, a spragnionemu wiedzy o powojennym Gdańsku, świetnie ją czyta.
Jak wyżej.
Pingback: draftcloud » Cyfrowe publikacje regionalne
Witam, jestem gościem na tym blogu, czytam wpisy wg kolejności, chronologicznie.
Wydaje mi się, że pomijając wszelkie merytoryczne aspekty powyższej dyskusji (każdy ma argumenty – nie dyskutuję, choć swoje zdanie mam) nade wszystko przebija przez autora blogu chełpliwość i chęć tzw. „udowadniania” pod płaszczykiem naukowej pokory i powoływania się NA BLIŻEJ NIEOKREŚLONYCH HISTORYKÓW. w peŁNi zgadzam się z Anonymousem, Że czasami warto przyznać wyższą notę nawet nielubianemu koledze, niż taplać się w błotku ploteczek i uszczypliwości. Nie pierwszy raz to już tutaj widzę butę młodości i chełpliwość przekonanego o własnej nieomylności młodego człowieka, którego gdzieś tam zaproszono, pozwolono się wykazać i takie są skutki. Przykre i słabe.
Poza tym blog całkiem fajny ale tez nie doskonały – jak wszystko na tym świecie.
Pani Agnieszko, komentarz odbieram jako nieco zjadliwy, ale na niego odpowiem.
Jeśli odbiera Pani mój ton powyżej jako chełpliwy, to nic na to nie poradzę, ale nie chodziło mi o „udowadnianie”, ale o rzetelność, która powinna tak samo obowiązywać zawodowych historyków, jak i historycznych hobbystów. Dementuję jakoby p. Perkowski był „nielubianym kolegą” – nigdy się nie poznaliśmy, nie mam żadnych doświadczeń z tym panem, przez co wszystko, co napisałem opiera się wyłącznie na doświadczeniu z samą książką i nie wynika z sugerowanych przez Panią „ploteczek i uszczypliwości”. Dziękuję za komplement dot. młodości, ale „młodym człowiekiem” raczej już nie jestem, chociaż rodzice przekazali mi geny, dzięki którym całkiem młodo wyglądam 😉 Nie uważam, jakobym był nieomylny – wytknąłem konkretne merytoryczne błędy i z pokorą przyjmę, jeśli Pani takowe znajdzie w moich pracach (książki, artykuły czy wpisy na tym blogu). Trochę szkoda, że ucieka się Pani do argumentów „ad personam”, by umniejszyć wydźwięk moich merytorycznych uwag – no ale w Internecie tak już się przyjęło, niestety…
żadne tam ad personam Panie Jarku, proszę też nie generalizować. Niech każdy zostanie przy swoim. Gratuluję dobrych genów i życzę wielu dobrych prac. Pana blog jeszcze na pewno nieraz odwiedzę 🙂
Agnieszka
Jak najbardziej ad personam, proszę sobie doczytać w Internecie.
Mimo wszystko życzę miłej lektury pozostałych postów 🙂
Pingback: Po lekturze nowego wydania „Gdańska – miasta od nowa” Piotra Perkowskiego | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego