Po wojnie wraz z rodzicami zostałem przesiedlony ze Starachowic na Ziemie Odzyskane, do Gdańska. Przyjechaliśmy transportem kolejowym (wagony jak w filmie „Sami Swoi”) wespół ze sporą grupą rodzin wzajemnie się znających, z centralnej Polski.
Transport dotarł do „Narwiku” i tam zatrzymaliśmy się na kilka dni, po czym zamieszkaliśmy przy ul. Jagienki (obecnie Dubois) w jednopiętrowym, dwurodzinnym domku z ogródkiem, całkowicie wyposażonym w meble i urządzenia domowe (obrazy, dywany, pianino, zastawa stołowa, szafy pełne ubrań itd.), które pozostawili poprzedni, niemieccy właściciele. Wszyscy z naszego transportu decyzją „komisarza” zostali zakwaterowani przy jednej ulicy, było więc tam „rodzinnie”.
Baraki „Narwiku” znajdowały się nieopodal naszego nowego domu. Wystarczyło przeciąć ul. Roosevelta (później Karola Marksa, a wcześniej Ostseestrasse; obecna al. gen. Hallera) i ulicą Mickiewicza, przez przejazd kolejowy (taki z zaporami) docierało się do Narwiku. Można było do „Narwiku” dostać się również przez przejazd kolejowy przy ul. Reja lub przez przejście podziemne na stacji kolejowej Gdańsk-Kolonia.
Moje pierwsze kontakty z narwickimi barakami datują się gdzieś na lata 1948-49. W jednym z baraków swoją siedzibę miała Spółdzielnia Pracy, bodajże „Przodownik” (ale za tę nazwę nie ręczę), w której pracowała Ciocia mojej Mamy, dalej zwana Ciocią. Była to szwalnia w której pracowały same kobiety. Ciocia Stefania, bo tak Ją nazywaliśmy, po powrocie z obozu w Ravensbrück odnalazła moich rodziców przez Czerwony Krzyż.
Ciocia Stefania często zabierała mnie ze sobą do pracy, gdzie na podwórku przy barakach bawiliśmy się z grupą dzieciaków. Biegaliśmy w rejon, gdzie w barakach stacjonowali junacy z organizacji Służba Polsce (później chyba ZMP). Przed barakami były urządzone gazony z różnymi herbami miast, z orłami (wszystko z tłuczonej cegły, tłuczonego porcelitu) oraz innymi emblematami, których znaczenia już nie pamiętam, ale stwarzało to wrażenie terenu bardzo uporządkowanego.
Pamiętam też boisko, na którym junacy grali w piłkę nożną i w siatkówkę, nas mając za kibiców. Wiem, bo słyszałem to od starszych, że w części baraków był obóz dla powracających z Zachodu żołnierzy, ale teren ten nie był ogólnodostępny.
Moje wspomnienia dotyczące „Narwiku” pochodzą z dwóch okresów. Pierwszy to właśnie lata 1949-1954, kiedy to bywałem tam ze wcześniej wspomnianą Ciocią-Babcią oraz w czasie wypadów z grupą rówieśników – kumpli z ulicy i okolic. Drugi to rok 1968, gdy pomieszkiwałem przez dość krótki okres u siostry i szwagra, którzy mieszkali tam po ślubie od roku 1963 do mniej więcej 1971. Wyprowadzili się do mieszkania spółdzielczego na Przymorze.
Baraki składały się z trzech części. Część środkowa była murowana z cegły i w niej znajdowały się sanitariaty. Te składały się z umywalni (pamiętam długie żeliwne, rynnowe umywalnie z rządem kranów nad nimi; na posadzce leżały drewniane gretingi, czyli rodzaj kratownic), kilku (5-6?) kabin ubikacyjnych oraz kilku prysznicowych. Była to część wspólna. Po bokach części murowanej znajdowały się dwa drewniane skrzydła mieszkalne. Ze ślepego korytarza (oświetlonego oknami na szczycie baraku) wchodziło się do pomieszczeń mieszkalnych, najczęściej składających się z dwóch izb. Pierwsza, mniejsza, z jednym oknem (jakieś 2,5 x 4m) stanowiła kuchnię, w której stała kuchenka z piekarnikiem, opalana drewnem lub węglem, taka na trzy otwory przykryte fajerkami, która spełniała też funkcję ogrzewczą. Być może były też kuchenki zasilane prądem, ale nie jestem tego pewien. Z tej kuchni wchodziło się do pokoju (jakieś 4 x 5m, może trochę mniej), który służył za sypialnię i pokój dzienny. W barakach były też mieszkania większe, powstałe z połączenia mieszkań sąsiadujących.
Zakupy robiło się za ul. Reja na Zielonym Trójkącie, a później, po wybudowaniu „bloków stoczniowych”, w sklepach przy ulicach Kochanowskiego, Klonowicza, Mickiewicza czy Roosevelta (późniejsza Marksa).
Narwik był skomunikowany z miastem przez linię tramwajową nr 3, biegnącą wzdłuż ul. Marynarki Polskiej ze śródmieścia do Nowego Portu. A w późniejszym okresie – koleją elektryczną, wykorzystując przystanek Gdańsk-Kolonia na linii Gdańsk-Nowy Port.
Każdy barak był swoistą enklawą. Ludzi, owszem, się rozpoznawało, ale bardziej w obrębie własnego baraku lub baraków bezpośrednio sąsiadujących. Mówię o tym na podstawie obserwacji z lat 60. i 70.
Pamiętam też, że baraki tego typu stały w wielu miejscach w Gdańsku. Te przy ul. Chrobrego, nieopodal cmentarza na Zaspie, też pełniły funkcje mieszkalne. Kolejne, przy al. Zwycięstwa, tuż przy gmachu Opery i Filharmonii Bałtyckiej, pełniły rolę stolarni i magazynów dekoracji teatralnych (obecnie w ich miejscu jest stacja benzynowa). Podobne stały przy ul. Jaśkowa Dolina – miała w nich siedzibę firma związana z elektryfikacją rolnictwa.
Wspomnienie Pana Andrzeja Kupidury, spisane na moją prośbę w styczniu 2022 roku.
Pingback: „Ojciec z dużą zaciętością usuwał pilnikiem z trzonków noży i łyżek niemieckie „gapy”” – wspomnienie (cz. 1) | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego
Pingback: „Do Rzeczki spuszczano popłuczyny z piwnych kadzi, przez co woda zabarwiała się na brunatno” – wspomnienie (cz. 6) | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego
Pingback: „Wagony były zapełnione ponad miarę, a na ich stopniach wisiały „winogrona” pasażerów” – wspomnienie (cz. 7) | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego