Oto druga część wspomnień pana Andrzeja Kupidury, mieszkańca Dolnego Wrzeszcza, spisanych za moja zachętą i publikowanych za jego zgodą (bardzo dziękuję!):
Ośrodkiem „życia kulturalnego” naszej ulicy Jagienki (dziś Stanisława Dubois) był magiel. Prowadziła go pani Midurowa. Maglownica – wielka, ciężka, drewniana konstrukcja – mieściła się w drewnianej, oszklonej werandzie dobudowanej do szczytu budynku nr 78. Czasami biegaliśmy z chłopakami do owego magla „do pracy”. Magiel poruszany był siłą mięśni przy pomocy dużego żeliwnego koła z korbą i ciężką przeciwwagą z jednej strony. Tym kołem kręciliśmy z niemałym wysiłkiem. Przesuwało ono wielką drewnianą skrzynię obciążoną z wierzchu kamieniami, pod którą podkładało się drewniane okrągłe walce z okręconą na nich wilgotną, jeszcze gorącą pościelą. Stąd też w owym maglu, totalnie zaparowanym, panował ciągły zaduch. Za swoją pracę dostawaliśmy jakąś złotówkę czy dwie. Biegliśmy wtedy do budki warzywniaka na rogu Roosevelta (dziś al. gen. Hallera) i Mickiewicza, gdzie ze szklanego słoja można było kupić cukierki „rybki”, takie po 10 groszy sztuka, oraz cukierki groszki, w zakrzywionej szklanej fajce, albo też butelkę kwasu chlebowego, który doskonale gasił pragnienie.
Opisywany magiel w akcji!
Kobiety oczekujące na wymaglowanie swego prania zasiadały na stojącej pod ścianą drewnianej ławie i rozprawiały o wszystkim i o niczym. Jako mimowolni słuchacze dowiadywaliśmy się o tym „co w trawie piszczy” – wiedzieliśmy kto, kogo i kiedy! Wiedzieliśmy kto z kim i dlaczego!
Na naszej ulicy dostępne były – a jakże! – także męskie rozrywki. Najczęściej w sobotnie wieczory schodziło się kilku chłopa, wyjmowali z zawiasów drzwi do drewutni, kładli na „koziołkach” i był stół. Kobiety przynosiły robiącą za obrus jakąś ceratę, stawiano lampę naftową, słoje ogórków, pęto kiełbasy, no i oczywiście coś mocniejszego, co rozwiązywało języki, coś, co pozwalało na snucie niekończących się opowieści, wspomnień z partyzantki, z wojennych i obozowych przeżyć. A potem zaczynały się śpiewy! Naftowa lampa stojąca na stole stwarzała niezapomniany nastrój.
My, dzieciarnia, zakamuflowani w krzakach porzeczek, leżąc na gołej ziemi, zasłuchani w opowieści, braliśmy swoje pierwsze lekcje historii. Historii autentycznej, nie skażonej oficjalną propagandą, bez krzty indoktrynacji. Zdarzało się, że któreś z nas zasłuchanych w opowieści, przysnęło w tych krzakach!
To wtedy dowiedziałem się, kiedy „rozwijają się pąki białych róż”, dowiedziałem się, kiedy i dlaczego szumią „wierzby płaczące” i kiedy „dziewczyny płaczą w głos”, dowiedziałem się też o tym, że piechota ma kolor szary. Usłyszałem również o „makach pod Monte Cassino”, ale jakoś tak cicho, półgłosem. I pewnie dla równowagi, dowiadywałem się również o szerokości Wisły i Oki.
Było też coś z kultury licencjonowanej. Pod numerem 72 mieszkali bracia Marek i Andrzej S., uczniowie szkoły muzycznej. Marek grał na pianinie oraz na instrumentach dętych (flet, trąbka), a Andrzej – na skrzypcach. Całymi dniami ćwiczyli przy otwartych oknach, tak więc że ćwiczą, wiedziała cała ulica! Matka nie wypuszczała ich zbyt często na podwórko. W przypadku Andrzeja (chyba rocznik 1945) sprawdziło się co do joty to, co stanowiło puentę dowcipu, w którym gość pytający na ulicy jak dostać się do filharmonii, usłyszał: ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć! Andrzej skończył podobno jako pierwszy skrzypek hamburskiej filharmonii.
***
Mieszkańcy ulicy Jagienki byli dość różnorodną mieszanką społeczną, tym niemniej wszyscy ze wszystkimi żyli w zgodnej komitywie. Nie pamiętam żadnych zgrzytów, żadnych kłótni – wręcz przeciwnie, pamiętam atmosferę wspólnoty i wzajemnego sąsiedzkiego zrozumienia. Naszą czeredę wszyscy uważali za swoich – wszyscy się nami „opiekowali”!
Numery parzyste znajdowały się po wschodniej, a nieparzyste po zachodniej stronie ulicy.
Pod 70 mieszkała rodzina Formelów, autochtonów, którzy czując się Polakami, pozostali w swoim domu nie chcąc wyjeżdżać do Niemiec. Mimo pewnej odrębności (w ich domu mówiono po niemiecku), dość szybko zasymilowali się nami, przybyszami z centralnej Polski.
Pod nr 74 mieszkali Kasprzyccy, którzy mieli krowę! Biegało się do nich po mleko lub śmietanę.
Pod nr 76 mieszkał znany dziennikarz Radia Gdańsk, pan Ringer.
W tamtych latach samochodów było jak na lekarstwo, jednak przed naszym domem często parkowały osobowe fordy, chevrolety i ople, gdyż ojciec wspomnianych Marka i Andrzeja pływał. Marynarzom powracającym z rejsu wolno było raz do roku przywozić z rejsu auto. Więc ich ojciec przywoził… i sprzedawał! Pamiętam jak pewnego roku przed naszym domem przez kilka dni parkował ciemnozielony kabriolet. A potem jeździła nim primabalerina gdańskiego baletu, pani Alicja Boniuszko!
Pod numerem 77, naprzeciwko magla, mieszkał malarz, jak dobrze pamiętam – pan Paprocki. Miał żonę i dwie urocze córki. W starszej, brunetce z grubymi warkoczami – Basi – podkochiwałem się skrycie. Na werandzie, takiej samej jak u Midurów, pan Paprocki miał pracownię. Widziałem tam malowane przez Niego wielkoformatowe portrety przywódców socjalizmu: Lenina, Stalina, Marksa, Engelsa i Bieruta, przygotowywane na jeden pierwszomajowych pochodów. U Paprockich rosła dorodna grusza klapsa! Smaczniejszych, bardziej soczystych, przesiąkniętych na wskroś słońcem gruszek nie jadłem już nigdy w życiu! Rosły też u nich najsmaczniejsze w świecie mirabelki.
Najsmaczniejsze winogrona z kolei były u Grynchelów, przytulone do południowej, szczytowej ściany ich domu. Zresztą w każdym ogrodzie rosły owocowe drzewa, a pośród nich rozciągały się grządki warzywne. To była nasza letnia spiżarnia! Wyrywało się marchewkę, zrywało się pomidora czy ogórka, otrzepało z ziemi… i już było po głodzie!
Pod numerem 64 mieszkał Zbyszek K., jego ojciec był prominentnym urzędnikiem Miejskiej Rady Narodowej, a później posłem do Sejmu.
Naprzeciwko, pod numerem 63 mieszkał (i chyba mieszka do dzisiaj?) Zygmunt S. Jego ojciec w dobudowanym do szczytu budynku murowanym garażu prowadził warsztat ślusarsko-mechaniczny z którego całymi dniami dobiegały dźwięki wiertarek i szlifierek oraz rozbłyski i trzaski spawarki. U nich w ogródku z kolei rosły najsmaczniejsze ogórki!
***
Po mleko biegaliśmy do mleczarni na rogu ulic Kościuszki i Chrobrego, po zakupy do sklepu na rogu Kościuszki i Roosevelta, a sklep z warzywami też był na rogu, tyle że naprzeciwko. W naszej okolicy były aż trzy piekarnie! Jedna na Chrobrego (obok sklepu mięsnego), druga na Zbyszka z Bogdańca (u Frąckowiaka, chrupiące pszenne bułki, duże po 50, małe po 25 groszy) oraz na Danusi. W piekarni na Danusi był najsmaczniejszy chleb, „nałęczowski z makiem” oraz mały okrągły „zakopiański”.
A przy ulicy Mickiewicza, obok poczty, tuż pomiędzy ulicami Próżną i Kubacza, w parterowym baraku swój „salon” fryzjerski prowadził pan Karol Pęśko – strzygliśmy się u niego całymi rodzinami.
Trzecia część wspomnień pana Andrzeja już niebawem.
A tu część pierwsza:
Alicja Boniuszko mieszkała w latach..50..60..z mamą ..2 siostrami bratem…na końcu ulicy Krętej…
Gdy zajęła II miejsce /chyba/ w Brazylii w konkursie baletowym otrzymała nagrodę i chyba za te pieniądze kupiła/sprowadziła 2 osobowe cabrio TRIUMPH albo MG..w którym często widzieliśmy ją na ul.Krętej lub Sobieskiego….
No proszę, czyli wszystko się w opowieści zgadza 🙂
Dalszych losów tego kabrioletu nie śledziłem, teraz wiem, że jeździł po ul. Krętej.
Jeśli współczesne zdjęcie domu przy ul Dubois dobrze odświeża moją pamięć, to w prawej części bliźniaka mieszkał mój kolega z klasy – Bogdan Fopka. Miał brata starszego o rok albo dwa. Obaj szczupli, dość wysocy, jasnowłosi. Chyba żyło się im niebogato. Bogdan słabo się uczył, ale nie wiem, czy dotrwał z nami do końca nauki w SP 24. Może nie zdał, może się wyprowadzili. Jedno tylko pamiętam: lekcja w klasie I, max II. Ktoś podnosi rękę, pani (Halina Ceglarek) pyta, co się stało. “Proszę pani! A Fopka pierdnął!”. Takie to duperele zapamiętuje się z dzieciństwa.
😀
To prawda! Moje dzieciństwo było “niedawniej” niż Pani, a też mam masę takich obrazków… 😉
Pingback: „Cygańskie tabory wywoływały wielki popłoch wśród miejscowych gospodyń” – wspomnienie (cz. 5) | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego
Pingback: „Na korytarzach i na boisku spotykaliśmy siódmoklasistów z wąsami, czasem z brodą” – wspomnienie (cz. 3) | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego
Pingback: „Gangi” Dolnego Wrzeszcza – wspomnienie (cz. 4) | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego
Pingback: „W wielkich, pewnie około dwustulitrowych beczkach magazynowano zbrylone kawały cukierkowej masy”– wspomnienie (cz. 11) | Z Wrzeszcza - blog Jarka Wasielewskiego