„Po parzystej stronie mieszkał p.Sielicki, który robił fajne taborety…”

Zachęcona pozytywnym odbiorem swoich spisanych wspomnień, pani Sylwia Baranowska postanowiła pisać dalej, z przyjemnością więc prezentuję Wam trzeci odcinek:

Dorośli i ich zajęcia

Dzieci na ogół mało wiedzą o sprawach dorosłych, ale ja pamiętam całkiem sporo. Napiszę tylko o niektórych sąsiadach, aby uszanować prywatność osób do dziś mieszkających przy ul. Deotymy.

Stare drzwi do mieszkania w kamienicy przy ul. Deotymy

Deotymy 1, piętro: Pani Pisalska od kiosków. Z tym nazwiskiem kojarzą mi się dwa miejsca, ale może to zbitka w pamięci? Może to były dwie różne osoby? Albo może pani Pisalska rzeczywiście miała dwa kioski? Pierwszą była budka z lodami na rogu ulicy Kościuszki i alei Marksa, „po przekątnej” od kiosku z gazetami. Gałki nakładane pomiędzy dwa kwadratowe wafelki. Pyszne! Druga budka – z warzywami – stała na rogu ulic Kościuszki i Chrobrego. Od warzyw dla nas ważniejsze były syfony! Szło się z pustym, szklanym syfonem i chyba za 2,20 zł wychodziło się z pełnym. Czyli z wodą gazowaną. Psikana do szklanki z sokiem – albo i bez – gasiła pragnienie jak nic! „Czy są syfony?” 🙂

Deotymy 1, parter: państwo Grzebieniakowie. Ona – rubensowskich kształtów blondynka. On – taksówkarz, jeżdżący warszawą w kolorze bladopomarańczowym.

Deotymy 2, parter: po lewej pani Skorupska, po prawej pani Jabłońska. Pod ich oknami ogródki: przecudne, zadbane, pachnące. Podobno obie panie rywalizowały o palmę pierwszeństwa. U pani Skorupskiej była feeria róż wszelkich odmian i barw. Plotka głosiła, że wczesnym rankiem były podlewane zawartością nocnika… 🙂 Pani Jabłońska także miała piękne róże, ale mniej. Za to oszałamiający krzew bzu.

Deotymy 3, parter: państwo Kalitowscy. Kolejny taksówkarz, warszawa w kolorze mocno zabielanej zupy pomidorowej.

Deotymy 3, piętro: Pani Stawiakowa, która zajmowała się „prężeniem firan”. 

Deotymy 4, parter: Pan Motyl, pracował w porcie na pogłębiarce.

Deotymy 4, piętro: pan Kania, pracował w Wydziale Zatrudnienia UM, albo jak to się wtedy nazywało. Posiadacz jednego z pierwszych telewizorów na naszej ulicy.

Deotymy 4, piętro: pani Sokalska, pielęgniarka. W ramach sąsiedzkich usług robiła zastrzyki i stawiała bańki.

Wspólna toaleta na klatce kamienicy przy ul. Deotymy

Deotymy 5, piętro: pan Bonar. Pływający, jego córki miały śliczne ciuchy.

Deotymy 6, piętro: pan Pluta – milicjant.

Deotymy 6, zabudowa strychu (było to pierwszy zabudowany strych przy tej ulicy): pan o jasnych, falujących włosach zaczesanych do tyłu. Nazywano go „inżynierem”. Nawiasem mówiąc na Deotymy było w tamtym czasie 4-5 osób z wyższym wykształceniem.

Deotymy 7, parter: pani Guziewiczowa. Miała krowy, które pasły się na łąkach okalających lotnisko. Gdzie zimowały – nie mam pojęcia. Ale do dziś pamiętam smród, gdy pani Guziewiczowa wiozła z pobliskiego browaru kadź z wysłodkami. Fuuuuj! Za to mleko kupowali od niej wszyscy sąsiedzi. Dzieci chadzały do niej z kankami.

Deotymy 8, parter: pani Zającowa, która wyczesywała moherowe berety (nie wiem, czy sama je robiła). Specjalną szczotką wydobywała z moheru całą jego długowłosą urodę i takie berety sprzedawała na wrzeszczańskim rynku. Zmarła nie tak dawno.

Gdzieś dalej po parzystej stronie mieszkał też pan Sielicki, który robił fajne taborety. 

Dalej już nie pamiętam, wiem jedynie, że przy ul. Lwowskiej mieszkał inny Grzebieniak (brat? szwagier?) – też taksówkarz zresztą. Ale tamta część rodziny była jakaś inna – baliśmy się ich, chyba chuliganili.

Zakupy

Na rogu ulicy Kościuszki i alei Marksa był sklepik spożywczy. Masło „czerwone” i „niebieskie”, mleko z bańki, cuksy ze słoi. My – dzieciaki – ganialiśmy „do spółdzielni”. Dorośli mówili: „idź do Kolejarzy”. Może to był sklep jakiejś kolejarskiej spółdzielni?

Między tymże narożnym sklepikiem a obecnie opuszczonym budynkiem dawnej bursy dla dziewcząt przez jakiś czas była mała budka z pieczywem. Po chleb mazowiecki chadzaliśmy, cieplutki, pyszny; 1/4 znikała w naszych żołądkach na jakże krótkiej trasie od budki do domu! Gorąca, chrupiąca skórka, a pod nią pyszny chlebowy miąższ!

O lodach i syfonach już pisałam. Może więc wspomnę jeszcze piekarnię przy ul. Chrobrego. Tam naprawdę sprzedawano świeżo upieczony chleb. „Na Chrobrego” chadzało się „do piekarni”. A jeszcze bliżej było „do mleczarni”, czyli do sklepiku na rogu ulic Kościuszki i Chrobrego. 

Przy ul. Chrobrego, kawałek za piekarnią, swój warsztat miał szewc, pan Wojniło. Do dziś go pamiętam, poznałabym na ulicy. I te szewskie kopyta, i ten zapach kleju… 

Przy ul. Kościuszki, tuż za skrzyżowaniem z ulicą Deotymy, swój warsztat miała repasaczka. Postawna, piersiasta blondynka. Ale poza tym, że nosiłam do niej pończochy mojej mamy, niewiele więcej pamiętam.

Piec w pralni w kamienicy przy ul. Deotymy

***

Jeżeli ktokolwiek z Państwa chciałby podzielić się swoimi wspomnieniami, bardzo proszę o kontakt 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *