Mój dom i sąsiedztwo (wspomnienia Alex Sz., cz. 2)

Pierwotnie domy przy ulicach Gospody i Rybackiej, a także te w Klein Berlinku, miały wszystkie mieszkania jednakowe, duże, może około 50-55 m2 powierzchni, podzielonej między dwa pokoje, kuchnię i ganek. Wchodziliśmy przez ogrodzony ogródek, bramkę, do werandy. Dalej kuchnia, kredens, piec. Tak, w piecu przed obiadem musieliśmy palić, było tam naczynie na gorąca wodę. Kran, wiadro na ścieki, miska do mycia naczyń. Stołowy pokój był duży, meble typowe: ogromna ubraniowa szafa trzydrzwiowa, stół na środku, tapczan, na którym spali rodzice – ten sam, na którym ja się urodziłam! W rogu piec kaflowy. W oknie pelargonie, merty i koniecznie najpiękniejsze firany. Sypialny pokój był troszkę mniejszy, tam najczęściej stały dwa największe łóżka z siennikiem słomianym. Dzieciaki spały po 2-3 w jednym łóżku. Nas były trzy dziewczynki, więc najstarsza siostra spała sama. Kąpaliśmy się w wannie przynoszonej do kuchni i tam też mama robiła pranie, na tarce w balii, a suszyliśmy je na podwórku. Pranie było zawsze krochmalone i maglowane – Niemcy zostawili magiel przy ulicy Rybackiej, między domami był budynek, w którym maglowało się za darmo. A wodę po praniu czy kąpaniu wylewaliśmy bezpośrednio na ulicę.

W latach 1950-55 na dawnej Żabiance było nas już prawie 200 mieszkańców. Starsze dzieci zaczęły chodzić do szkoły podstawowej nr 23 oraz 36 w Oliwie, za Katedrą i parkiem. (Była jeszcze trzecia szkoła, nr 25 w Jelitkowie, czteroklasowa, przeładowana dziećmi jelitkowskimi; część „naszych” dziesięciolatków tam właśnie chodziła). Od szkoły dzieliły nas prawie 3 km. Chodziliśmy codziennie przez lasek, potem pod wiaduktem nad ul. Pomorską, a następnie przez park obok Katedry. Początkowo moje dwie starsze siostry prowadziły mnie tą trasą w tę i z powrotem, latem i zimą, na 8 rano do żłobko-przedszkola, które działało w Parku Oliwskim, tuż przy wodospadzie (budynek ten stoi nadal). Początkowo panie z przedszkola nie chciały mnie przyjąć, bo byłam za młoda; do przedszkola przyjmowano od lat 3, a mi trochę do trzech jeszcze brakowało… Trzy lata później moje starsze siostry i ja razem zaczęłyśmy nowy rok szkolny. Mnie „warunkowo” przyjęto do pierwszej klasy w wieku lat sześciu. Szkoła nr 36 była przeogromna – wielki budynek, klasy jasne, duże boisko (dziś działa tam szkoła „Fregata”). Między dziećmi z naszego sąsiedztwa nie było wojen, a nawet chłopcy z Klein Berlinka bawili się razem z nami. Bawiliśmy się w podchody, sztandary, oczywiście graliśmy też w piłkę nożną i inne gry podwórkowe.

W latach 1955-60 byliśmy już „duzi”, mając po 8-12 lat wypuszczaliśmy się na dalsze tereny: do Oliwy czy Sopotu, bo przecież pola Jelitkowa, Przymorza oraz te przy lotnisku we Wrzeszczu już dobrze znaliśmy. Latem na „dziką plażę” między Jelitkowem a Sopotem, zwaną patelnią, przyjeżdżali zaprzęgami Cyganie. Wtedy też dzieciaki z okolic dzisiejszej AWFiS przechodzili przez tory kolejowe na nasze podwórko i razem gnaliśmy na plażę, ubitą drogą przez łąki, do Cyganów. To były niezapomniane lata! Muzyka grała do późna, a do domu wracaliśmy gdy już robiło się szaro na dworze. Było nas 10-15 dzieciaków, bez opieki. U Cyganów często jedliśmy kartofle z ogniska, a w lepszy dzień dostawaliśmy nawet jakąś rybę. Po drodze do domu mijaliśmy działki – kradzione jabłka były naszym deserem.

Wiosną cała ul. Rybacka oklejona była różnokolorowymi bzami, w ogrodach mieliśmy wszystkie drzewa owocowe, które kwitły całą wiosnę, a pod lipami od strony Klein Berlinka kwitły pola fiołków i innych dzikich kwiatów… Około trzech metrów od domu pod adresem Gospody 17, w kierunku Klein Berlinka, stał przeogromny zielony klon, nasza chluba, miał chyba z 200 lat i był największym drzewem w okolicy (później, gdy przygotowywano teren pod budowę bloków, to go wycięto). Robiliśmy zawody, kto wdrapie się najwyżej na czubek drzewa. A stamtąd roztaczał się piękny widok na Sopot, widać było morze…

Skrzyżowanie ulic Gospody i Rybackiej było miedzy budynkami numer 16 i 17. Ubita droga piaskowa prowadziła na Rybacką, potem przez rzeczkę płynącą wzdłuż granicy z Sopotem, obok lasku w kierunku „fabryczki”. Natomiast ul. Gospody, której fragment wybrukowano kocimi łbami, obsadzona była gęsto starymi lipami. Na jej końcu był przystanek tramwaju numer 4.

Najbliższy lekarz przyjmował w oliwskiej przychodni, a najbliższe sklepy były w Oliwie i na końcu ul. Łokietka w Sopocie. Byliśmy jednak samowystarczalni – mieliśmy kury, które chodziły po podwórku, świnki, a co bogatsi mieli nawet konia i krowę. Z własnego ogródka warzywa przechowaliśmy w kopcach.

Wracam wspomnieniami do tych pięknych miejsc z ogromnym sentymentem. To nasze 20 lat życia – a życia naszych rodziców nawet trochę więcej. Szczególnie gdy myślę o dawnej ul. Gospody, to ogarnia mnie moment zadumy… Wokół zielono, słyszę brzęczenie pszczół, śpiew ptaków, szum ogromnych lip na ul. Gospody. Zabawom na podwórku nie było końca, przerywało je jednak wołanie, na całe gardło, naszej mamy: Dzieci, Ola, do domu, na obiad!

CDN…

Powyższy tekst powstał na bazie wpisów Alex Sz. na Forum Dawny Gdańsk (użytkownik Xandra, 2009) oraz korespondencji wymienianej ze mną (2020). Zebrałem je, zredagowałem i opublikowałem w powyższej formie za Jej wiedzą i zgodą – raz jeszcze serdecznie dziękuję!

Na zdjęciu: budynek przy ul. Rybackiej 11. Fot. Jerzy Cisłak. Nadesłała Alex Sz.

 

3 thoughts on “Mój dom i sąsiedztwo (wspomnienia Alex Sz., cz. 2)”

  1. Mieszkam na Żabiance od 1974 roku,w bloku na 10 piętrze.Jakże bardzo zazdroszczę dzieciństwa autorki powyższych wspomnień – zdawałoby się z tego samego “osiedla” , a przecież zupełnie innej rzeczywistości. Wprawdzie moje dzieci chodziły do tego samego przedszkola w parku oliwskim ,ale były wożone samochodem i nie pokonywały na piechotę tych prawie 2 km od domu. Jakże zazdroszczę tej zieleni, lip, bzów , starego klonu!
    Jednocześnie cieszę się , że tu mieszkam i że to miejsce ma taką sielską historię ,mimo iż nie muszę wdrapywać się na stary klon , a wystarczy mi wyjść na balkon , żeby zobaczyć morze. Dziękuję za te wspomnienia. Byłoby pięknie, gdyby je można opublikować ( ze zdjęciami!) w formie książkowej.
    DANA

    1. Cieszę się, że docenia Pani te teksty. Jak tylko strona ta “dojrzeje” do formy książkowej, to wspomnienia Alex Sz. się w niej znajdą 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *