“Do Rzeczki spuszczano popłuczyny z piwnych kadzi, przez co woda zabarwiała się na brunatno”

Oto szósta część wspomnień pana Andrzeja Kupidury, mieszkańca Dolnego Wrzeszcza, spisanych za moja zachętą i publikowanych za jego zgodą (bardzo dziękuję!):

Dolny Wrzeszcz na dwie części dzieli Rzeczka (dopiero dużo później dowiedziałem się, że to Potok Strzyża). Początek „naszej” Rzeczki identyfikowaliśmy w stawie przy browarze. Wypływając ze stawu, Rzeczka ginęła za ogrodzeniem zakładu, by po kilkudziesięciu metrach ukazać się przy ogrodzeniu ogródka jordanowskiego na Kuźniczkach (dziś znów jest tam park), a dalej zginąć gdzieś za kamienicami przy ul. Grażyny. Znaliśmy ją dobrze na tym odcinku. Jej brzegi były obudowane ceglanym murem. Intrygowało nas jednak to, dokąd płynie, jaką spełnia funkcje i gdzie kończy swój bieg. Z czasem ustaliliśmy, że na dalszym odcinku Rzeczka chowa się w zakrytym kanale, by raptem wychynąć na powierzchnię przy ulicy Waryńskiego i płynąć wzdłuż domów mieszkalnych przy ulicy Wyspiańskiego, by za chwilę, jeszcze przed ulicą Danusi, ale zaraz za Saperów, skręcić w lewo i płynąć dalej wzdłuż ulicy Reja. Po drodze Strzyża przecinała Aleję Roosevelta (dziś Hallera), dalej – ulicę Kochanowskiego mijając z lewej strony osiedle Narwik, a z prawej – Zielony Trójkąt, by w końcu dopłynąć do ujścia w Martwej Wiśle.

Początek „naszej” Rzeczki, czyli staw przy browarze latem nie był dla nas żadną atrakcją – no, może tylko dla tych, którzy potrafili z wędką w ręce przesiedzieć kilka godzin w jednym miejscu… Ale dla nas, spragnionych odkrywania nowych światów – niespecjalnie! Ale za to zimą! A te bywały wówczas srogie – minus 10, minus 15 stopni to była norma – i staw zamarzał. Na tak powstałym lodowisku odbywały się wyścigi łyżwiarskie, jazda figurowa, mecze hokejowe – wszystko to jednocześnie! Na lodzie w jednym czasie bawiło się kilkadziesiąt osób. Było gwarno, było wesoło, było najfajniej na świecie!

Staw na Kuźniczkach w 1940 roku (zdjęcie z Internetu)

Odcinki Rzeczki widoczne na jej przecięciu z ulicami były dla nas mało atrakcyjne, jednak spełniały dla nas pożyteczną funkcję. Otóż czasy były dość siermiężne, nikomu się nie przelewało, tak więc poza okazjonalnym groszem z magla pani Midurowej, kasę zdobywaliśmy odkrywając korzyści wynikające z recyklingu. W tamtych czasach funkcjonowały punktu skupu butelek i złomu. Za butelkę litrową dostawało się złotówkę, za półlitrówkę – 50 groszy, a za ćwiartkę – 25. Warunkiem przyjęcia butelki na skupie było to, że z góry szyjki miała usunięty lak uszczelniający korki, wlew musiał być nieuszkodzony, a butelka czysta wewnątrz i na zewnątrz. I my zebrane butelki, po usunięciu laku, myliśmy właśnie w Rzeczce, korzystając z takich szczoteczek na drucie, używanych do mycia butelek dla dzieci. Po sprzedaży butelek mieliśmy kasę na lody, kino oraz sporadycznie – czas się w końcu przyznać – na fajki. Przecie czasami trzeba było zadać szyku!

Później, gdy skończyliśmy 16 lat, zapisaliśmy się z kolegami do tzw. rezerwy portowej gdańskiego portu. Nasza praca, jako młodocianych, polegała na przewożeniu dwukołowymi ręcznymi wózkami skrzynek z pomarańczami z rozładowywanego statku do magazynu. Wolno nam było jeść pomarańcze do woli, ale jedynie pochodzące z uszkodzonych skrzynek, tak więc nie dziwota, że czasami jakaś skrzynka spadała, a zawartość, rozsypując się, padała naszym łupem! Wolno nam było jeść na miejscu, niczego nie mogliśmy wynosić z terenu portu. Tutaj w grę wchodziły już całkiem inne pieniądze, bowiem można było zarobić 200-300 zeta!

Ale wracając do naszej Rzeczki… W codziennej wędrówce do szkoły mijaliśmy ją dwukrotnie: raz rano w drodze do i po południu, wracając do domu. Rano przechodziło się mimo, szybkim krokiem (bo zawsze było cienko z czasem), ale za to w drodze powrotnej nie było zmiłuj! Zrzucaliśmy tornistry i przekraczaliśmy Rzeczkę tam i z powrotem, raz przez mostek, drugi raz po rurach ciepłowniczych rozpiętych nad nurtem. Ganialiśmy się, mitrężąc niemało godzin.

Tornistry zostawialiśmy pod płotem okalającym Wydział Farmacji. Najczęściej były zrobione z usztywnionej tektury z klapką zapinaną na dwa paski. Zdarzały się też inne, z materiału podobnego do skóry. Ja akurat miałem dość nietypowy tornister, zrobiony ze sztywnego ciemno-zielonego brezentu, przykrywany klapką z oryginalnej (jak się później okazało) sarniej skóry, z oryginalną łaciatą sierścią w różnych odcieniach brązu. Tornistry miały dodatkową funkcję. Otóż pomiędzy chłopakami często dochodziło do kłótni o to, który będzie niósł tornister tej czy innej dziewczyny, odprowadzając ją do domu. Potrzebna była dziewczęca akceptacja, co automatycznie oznaczało, że nić sympatii została zawiązana! Największe boje toczyliśmy o tornister Lidki G., mieszkającej na rogu ulic Kościuszki i już wtedy nie Jagienki, a Dubois.

Podczas tych zabaw nad Rzeczką zauważyliśmy pewien fenomen – jej woda czasami zmieniała kolor. To była zagwozdka! Ale w końcu i ją rozwikłaliśmy. Okazało się bowiem, że do Rzeczki na wysokości browaru spuszczano popłuczyny z piwnych kadzi, przez co woda zabarwiała się na brunatno, wydzielając charakterystyczny słodkawy zapach. Poza tym poziom wody też często się zmieniał – z płytkiej na pięć centymetrów strużki Rzeczka zmieniała się w na metr lub więcej głęboki, rwący potok! Tę z kolei zagadkę rozwiązałem już później, gdy dowiedziałem się co nieco o tzw. małej retencji, w której stawy na Rzeczce odgrywały rolę zbiorników retencyjnych, a poziom strumienia wzrastał, gdy z tych zbiorników spuszczano wodę tuż przed prognozowanymi opadami deszczu, przygotowując je na przyjęcie nowej wody.

Gdy obecnie jadę samochodem aleją gen. Hallera na wysokości mostku na Strzyży przy ul. Reja przed oczyma wyświetlają mi się te wszystkie wspomnienia, a z tyłu głowy słyszę: „to se ne vrati” oraz „A jednak mi żal, że po Moskwie nie suną już sanie”!

Siódma część wspomnień pana Andrzeja już niebawem.

A tu pięć poprzednich części:

5 komentarzy na temat ““Do Rzeczki spuszczano popłuczyny z piwnych kadzi, przez co woda zabarwiała się na brunatno”

  1. O tym szachulcowym małym białym domku nie wspomniałem, ale pamiętam, że okrutnie wzbudza
    ł naszą ciekawość ! Dojeżdżało się do niego od ulicy Nad Stawem. Nad stawem, którego nie ma !

  2. Rzeczka w górnym biegu też była ciekawa. Na odcinku koło ronda de la Salle jest mała kaskada wodna (niedaleko przystanku autobusowego), w której przez wiele lat kąpały się wszystkie dzieciaki z Podkarpackiej, Mazowieckiej i Góralskiej. A na polanie, dzisiaj zarośniętej krzakami i drzewami -opalały się mamy i babcie. Blisko stąd do wąwozu Weisera Dawidka. Rzeczka była w latach 70 i 80 czyściutka.

    • Gdy to czytam to łezka w oku się kręci. Ja na początku lat 60-tych mieszkałem na ul. Słowackiego pod nr,96 w tzw. “majątku” i też się często kąpałem w tej niby kaskadzie. Poziom wody podnosiło się wkładając grubą dechę w ceowniki tej mini tamy. Chodziłem też do szkoły nr,38, Z wzgórza przy Szpitalu Srebrzysko był piękny widok na Wrzeszcz i nawet morze było widać-teraz góra zarośnięta drzewami. Atrakcją były czołgi jadące na poligon Jasień, odgłosy na strzelnicy na końcu Niedżwiednika, oraz kino co przyjeżdżało czasem starym samochodem “Lublin” do szkoły, gość ustawiał projektor, okna się zasłaniało i wtedy to była radocha. Pamiętam gościa i jego żonę na którego mówiliśmy “hrabia” a to z powodu ubioru tej pary. Co jakiś czas otwierał garaż , odpalał korbą bardzo stary samochód i pyrkając i dymiąc wyjeżdżał z “majątku” lub “tuczarni” jak kto woli.
      To były piękne czasy

  3. Pingback: „Paradowaliśmy z tym znalezionym karabinem ulicami Leczkowa, Wyspiańskiego i Grunwaldzką, wzbudzając sporą sensację”– wspomnienie (cz. 10) | Wrzeszcza Jarka Wasielewskiego

  4. Pingback: „W wielkich, pewnie około dwustulitrowych beczkach magazynowano zbrylone kawały cukierkowej masy” - Wrzeszcz Jarka Wasielewskiego

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *