Mój Tata, Adam Pawlina, przyjechał do Gdańska w 1945 roku ze zrujnowanej Warszawy. Przyjechał z moją Mamą, Janiną, oraz ze mną – miałam wtedy roczek. Tata szybko dostał pracę w Miejskiej Radzie Narodowej, gdzie przydzielono mu mieszkanie w starym budynku przy ul. Pomorskiej 78. Dawną gospodę zaadaptowano na cztery mieszkania – trzy na parterze i jedno na poddaszu. My zamieszkaliśmy na parterze, w środkowej części domu. Mieliśmy szczęście, bo to nam przypadła jedyna w budynku piwnica – była zimna, kamienna, schodziło się do niej po starej drabince, przez klapę zamontowaną w podłodze kuchni. Rodzice trzymali w niej ziemniaki, tam też pewnego razu podczas rewizji prowadzonej przez radziecki żołnierzy Mama, wykorzystując ich nieuwagę, schowała broń, którą pod nieobecność Taty nosiła do obrony. Potem w piwnicy trzymała już tylko weki.
Bo pierwsze powojenne lata nie były bezpieczne, po mieście grasowały bandy oraz czerwonoarmiści, którzy wpadali i robili rewizję. Rodzice drzwi do mieszkania na noc blokowali sztabami, które opierali o specjalne mocowania w podłodze.
Pozostali mieszkańcy dawnego zajazdu mieli komórki na strychu, w późniejszych latach urządzili tam pokoiki na wynajem dla letników – ostatecznie do Jelitkowa było stąd tylko pięć minut.
[ngg src=”galleries” ids=”7″ display=”basic_thumbnail” thumbnail_crop=”0″ order_by=”filename”]
Pamiętam, że w domu zachowały się pamiątki świadczące o świetności tego miejsca przed wojną: kolorowe kryształy, zabytkowe lampy, ozdobne mosiężno-porcelanowe dzbany. Widoczne były także ślady po ogródku piwnym dawnej gospody, w tym pozostałości po dawnym oświetleniu. Wciąż rosły krzewy owocowe, a na środku – dwie wierzby, wycięte dopiero ok. 1964 roku.
Pamiętam także stary, żeliwny zlew oraz kuchnię na węgiel, na której Mama gotowała. Pokoje były duże i nie mieliśmy łazienek – na zewnątrz były wychodki. Dopiero potem Tata wygrodził łazienkę w naszym mieszkaniu.
A w mieszkaniu pani Rumiańskiej, na ścianie sąsiadującej ze sklepikiem (o nim za chwilę), był obraz. Na workowatym materiale (płótno?) ktoś namalował szwedzkiego króla siedzącego na beczce z piwem. Nie wiem, czy wiązała się z tym jakaś legenda – może w tym miejscu podczas potopu szwedzkiego też działała karczma, w której biesiadowali szwedzcy żołdacy?
Przy naszym budynku, w drewnianym kiosku dobudowanym od strony ul. Pomorskiej (patrząc od frontu: z lewej strony) działał sklep, który prowadziła pani Bronisława Chobotowa, dama bezdzietna. W pewnym momencie sklep ten przejęli moi rodzice. W sklepie rzeczywiście było mydło i powidło, zaopatrywała się w nim cała okolica. I nawet skrzynka pocztowa była. Po rodzicach sklep przejęła z kolei pani Kluczykowa.
Kiedy pod koniec lat 60. zaczęto budować Osiedle Wejhera, moi rodzice wiedzieli, że dni naszego domku są policzone. Ostatecznie zburzono go gdzieś na początku lat 70. Do tamtego czasu wyprowadzili się już wszyscy lokatorzy, poza nami. Ostatecznie zamieszkaliśmy przy ul. Gospody 14.
Miesiąc przed stanem wojennym całą rodziną wyjechaliśmy do Niemiec, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. Jak się miało okazać – już na zawsze.
Notował Jarosław Wasielewski
Zdjęcia z archiwum rodzinnego przesłała Anita Gojko.
Raz jeszcze serdecznie dziękuję!
1 thoughts on “Dzieciństwo w dawnym zajeździe Unter den Linden (wspomnienie Barbary Gojko z d. Pawlina)”