Sopocki hipodrom (wspomnienia Alex Sz., cz. 5)

Płot toru wyścigów konnych, taki żeberkowy, odlany był z cementu. Całe wyścigi były okolone tym płotem. Te żeberka były jednak wystarczająco szerokie, żebyśmy mogli się przecisnąć – w końcu nikt nie miał nadwagi, byliśmy mali i drobni. Tu dla nas zaczynał się zaczarowany świat. Miedzy krzakami przebiegaliśmy na widownię – byli tam pięknie ubrani panowie i panie w drogich sukniach. I konie – moja wielka miłość, mogłam na nie patrzeć godzinami. Wyścigi odbywały się przynajmniej dwa razy w tygodniu, konie jednak trenowano codziennie. Było ich dużo – 75-100 – i wszystkie były piękne, wyczesane, zadbane, wyścigowe. Ciągle nas ktoś stamtąd przeganiał, ale my wtedy właziliśmy z drugiej strony i w końcu dawali nam spokój. Ostatecznie nie dokuczaliśmy nikomu, nasza grupka 6-12 dzieciaków jedynie patrzyła, siedząc na trawie w krzakach. Każdy z nas wybierał sobie konia i kibicowaliśmy. „Właściciel” konia, który wygrał dostawał od pozostałych nagrodę – najczęściej cukierki.

Konie czasem trafiały do pobliskiej rzeźni, a jeśli padały – to wieziono je do Kosakowa. Tam działała duża przetwórnia kości i skóry zwierzęcej. Wbrew krążącym legendom pamiętam, że żadnego końskiego cmentarza w okolicach Żabianki nie było.

CDN…

Powyższy tekst powstał na bazie wpisów Alex Sz. na Forum Dawny Gdańsk (użytkownik Xandra, 2009) oraz korespondencji wymienianej ze mną (2020). Zebrałem je, zredagowałem i opublikowałem w powyższej formie za Jej wiedzą i zgodą – raz jeszcze serdecznie dziękuję!

Na zdjęciu: Książę Filip podczas międzynarodowych zawodów w powożeniu na sopockim hipodromie, w tle bloki Żabianki, 1975. Zbiory Wojciecha Kowerskiego, źródło: Gazeta Wyborcza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *