Najbliższy sklep spożywczy był na skrzyżowaniu ulic Pomorskiej, Gospody i Chłopskiej, w budynku dawnego zajazdu Unter den Linden, ukrytym pod parasolem starych, ogromnych kasztanowców i lip. Był to drewniany sklepik, prowadzony przez pana Pawlinę, który mieszkał z rodziną za sklepem. Do sklepu wchodziło się od ul. Pomorskiej. Sklep pana Pawliny był dla nas skarbcem, było tam wszystko: od podstawowych produktów – chleba, mleka, kapusty kiszonej – do książek i gazet. Pan Pawlina sprzedawał też znaczki pocztowe – skrzynka pocztowa, jedyna w naszej okolicy, była przymocowana na zewnątrz budynku, po prawej stronie. Pan Pawlina był stary, mądry i znał wszystkich mieszkających w okolicy – mnie też. Był lubiany w okolicy, były dni, że otwierał sklep „po godzinach”, kiedy komuś chleba w domu zabrakło. Dawał też produkty na kredyt, gdy komuś się pieniądze „przed pierwszym” kończyły.
Pewnego razu, gdy miałam 4-5 lat, wyciągnęłam z wiszącej w szafie marynarki ojca 500 zł i z koleżankami i kolegami, całą bandą, poszliśmy „na zakupy”. U pana Pawliny kupiliśmy landrynki, toffi, kawałek bloku czekoladowego – za całe 500 zł… Pan Pawlina zatrzymał całą kwotę – reszty mi nie wydał, ale ja byłam taka szczęśliwa i dumna, że mamy brązową torebkę słodyczy! Muszę nadmienić, że ojciec mój otrzymywał rentę inwalidzką powojenną w wysokości 600 zł miesięcznie. Przez innego klienta bądź sąsiada pan Pawlina poprosił ojca, by przyszedł do sklepu i oddał mu całe 500 zł – a ojciec dał mi w skórę, tłumacząc, że źle zrobiłam. Jako 5-letnie dziecko nie miałam pojęcia ile to pieniędzy, wiedziałam jednak, że dostanę dużo cukierków! Tylko moje podwórkowe koleżanki na tym skorzystały, bo dostały za darmo słodycze.
Obok dawnego zajazdu stały dwa kolejne sześciorodzinne domy, takie jak przy ul. Rybackiej czy w Klein Berlinku. Za domami była ogromna, poniemiecka huśtawka na łańcuchach, na której mogło usiąść 6-8 dzieciaków. To był nasz ulubiony plac zabaw – starsi chłopcy okręcali się na niej o 360 stopni i nie pamiętam, żeby któryś połamał sobie nogi czy ręce. Dalej za tymi domami były już tylko ogrody i pola. A w latach 1958-1959 zbudowano szkołę podstawową nr 60 przy ul. Chłopskiej. Już nie musieliśmy chodzić do szkoły w Oliwie czy Jelitkowie.
CDN…
Powyższy tekst powstał na bazie wpisów Alex Sz. na Forum Dawny Gdańsk (użytkownik Xandra, 2009) oraz korespondencji wymienianej ze mną (2020). Zebrałem je, zredagowałem i opublikowałem w powyższej formie za Jej wiedzą i zgodą – raz jeszcze serdecznie dziękuję!
Na zdjęciu: skrzyżowanie ulicy Chłopskiej z Pomorską na zdjęciu z lat 60., w tle budynek dawnej gospody 'Unter den Linden’, w głębi „szafy” Osiedla Wejhera. Nadesłała Katarzyna Ostaszewska.
A to jest Pomorska 78 dom w którym moj dziadek miał sklepik a moja mama wraz z rodzeństwem wychowywali sie w tym domu. Oczywiscie ja tez miałam duzo wspaniałych chwil które cały czas wspominam o tym podwórku i tych ogrodach.